Kamienica Celejowska należy do najcenniejszych budowli zabytkowych w Polsce i jest wyrazem pełni rozkwitu architektury mieszczańskiej. Wzniesiono ją z kamienia wapiennego. Składa się z dwóch kondygnacji o typowym dla kazimierskich kamienic układzie wnętrz: na dole sień przejazdowa przesklepiona, podobnie dwie sale do niej przylegające; na piętrze cztery izby przesklepione drewnianymi stropami, z których największa ozdobiona jest kolumną między oknami.
Jednak największą wartością kamienicy jest elewacja główna z ogromną attyką (ponad 1/3 wysokości całej budowli) wypełnioną dekoracją ornamentalną i figuralną. Są to rzeźby patronów fundatora kamienicy (i jego syna), czyli św. Bartłomieja i św. Jana Chrzciciela oraz figury Chrystusa jako Salvatora Mundi i Matki Boskiej jako Królowej Nieba. Natomiast grzebień attyki zdobią rzeźby fanta- stycznych stworów (bazyliszki, smoki, ptaki), których formy zaczerpnięte są z repertuaru znakomitego rzeźbiarza, Włocha, Santi Gucciego i jego następców. Kamienica powstała przed 1635 rokiem. Na podstawie dekoracji sądzić można, że ok. 1620 roku. Jej twórcami byli bez wątpienia muratorzy kazimierscy; w tym czasie architektura w miasteczku osiągnęła najwyższy poziom.
Wzory renesansu włoskiego i niderlandzkiego wtopione w tradycję lokalną stworzyły zupełnie nową jakość charakterystyczną dla polskiej prowincji tych lat, architekturę rodzimą, swojską. Kamienica Celejowska była przedmiotem badań już od połowy XIX w., badań często nie wolnych od opinii wręcz bałamutnych. Przedstawiali ją w swoich dziełach wybitni polscy artyści m.in. Wojciech Gerson, Michał Elwiro Andriolli. Od poł. XVIII w. w ruinie, później mieściła garbarnię. W 1917 r. wykupiło ją Towarzystwo Opieki Nad Zabytkami Przeszłości. W latach 1917-20 wykonano jej gruntowny remont. Mieściła w latach 30. XX wieku zbiory muzealne Towarzystwa Przyjaciół Kazimierza. Od 1964 r. stała się siedzibą Muzeum Regionalnego a od 1987 Muzeum Nadwiślańskiego.
O ZBIORACH
Kolonia artystyczna to wciąż jeszcze pojęcie zapoznane, termin bardziej z dziedziny archeologii niż myśli współczesnej. A przecież kolonie te stworzyły swoisty fenomen kulturowy nie tylko w obrębie sztuki, ale też w obrębie szeroko pojętej antropologii kultury. Zjawisko to objęło niemal całą Europę – kilkadziesiąt kolonii tworzyło archipelag połączony ze sobą licznymi węzłami artystycznymi, ideowymi, także personalnymi. Wprawdzie za pierwszą kolonię można uznać grupkę malarzy niemieckich, którzy w 1809 roku osiedlili się w klasztorze San Isidoro w Rzymie i powołali do życia „Bractwo św. Łukasza” mające na celu odnowienie malarstwa sakralnego przede wszystkim, to jednak właściwym miejscem kolonii były małe miasteczka lub wsie nawet. Tak było w przypadku Barbizon, małej mieściny pośród lasów Fontainebleau, gdzie w latach 30-tych XIX wieku pojawili się paryscy malarze z Theodorem Rousseau na czele, by pod wpływem pejzażystów angielskich (m.in. Constable’a) szukać źródeł dla swej sztuki w plenerze czyli bezpośrednim kontakcie z naturą. Zrodzona z tych pobudek kolonia stała się nie tyle wzorcem co przykładem dla wielu innych kolonii. Czas największego ich rozkwitu przypadł na ostatnie dziesięciolecie XIX wieku aż po 1914 rok.
Powrót do natury, często rozumianej jako pierwotna nieskażona był pierwszą przyczyną powstawania kolonii (co można też widzieć jako protest przeciw rygorom narzuconym przez Akademie Sztuk Pięknych, a we wszystkich – w całej Europie – rygory były niemal te same) najogólniej tylko określał charakter kolonii. czasem powstawały wokół jednego artysty i z jego odejściem kończyły swoje istnienie. Tak było z kolonią Pont Aven – grupą malarzy skupionych wokół Paula Gauguina (choć mniej wiadomo, że już wcześniej Pont Aven był skupiskiem wielu malarzy… amerykańskich). Były też kolonie stanowiące rodzaj azylu dla środowisk artystycznych z miast – siedzib Akademii. Takim miejscem był już Barbizon, a tuż obok Grez-sur-Loing wobec Paryża, Katwijk wobec Amsterdamu, Kronberg wobec Düseldorfu, Dachau wobec Monachium.
Jeszcze inny charakter miały kolonie nadmorskie – nad morzem Północnym i Bałtyckim, które funkcje kurortu łączyły ze sztuką. Takie były kolonie pół- nocnoniemieckie: (Ahrenshoop, Hiddensee), skandynawskie: Ska- gen w Danii, Tuusula w Finlandii, Sandvika w Norwegii czy Nida (dawniej Nidden) w Prusach Wschodnich, wsławiona pobytami Tomasza Manna tuż przed emigracją do Stanów Zjednoczonych.
Kolonie artystyczne nie były dome- ną tylko sztuk plastycznych, wspo- mniany przykład Tomasza Manna to potwierdza. To właśnie pisarze nadawali charakter kolonii w Schreiberhau (dziś Szklarska Poręba), a byli nimi bracia Carl i Gerhart Hauptmannowie. Podobnie było w szwajcarskiej Asconie, która oprócz pisarzy i malarzy (m.in. Alex Jawlenski i diva ówczesnego świata artystycznego Europy Marinna Werefkin) gromadziła filozofów, anarchistów i nawet… wegetarian.
Zdarzały się również kolonie powstałe z wielkopańskiego gestu: Sawwa Momontow, potentat przemysłowy w Rosji przez lata zapraszał , jako mecenas sztuki, najwybitniejszych artystów rosyjskich z Ilią Riepinem do swojej rezydencji w podmoskiewskim Abramcewie. Na mniejszą skalę powtarzał to hrabia Jan Zygmunt Mycielski. Jego gośćmi w podkarpackiej Wiśniowej bywali malarze z kręgu Komitetu Paryskiego z Janem Cybisem na czele. Ale działo się to już w dwudziestoleciu międzywojennym.
Wcześniej, na przełomie XIX wieku i XX wieku zrodził się ruch ideowy, który doprowadził do powstania kolonii o bardzo określonym programie, nie tylko artystycznym, ale sięgającym głębiej. Jego wyrazem było pojęcie „Heimatkunst” inaczej mówiąc „sztuki stron rodzimych”. Powrót do natury wiązał się ze sprzeciwem wobec zagrożeń niesionych przez gwałtownie rozwijający się proces cywilizacyjny, utożsamiany z wielkim miastem, przemysłem, kosmopolityzmem. Wyrósł na podłożu mocno nacjonalistycznym, to wtedy podejmowano próby stworzenia stylów narodowych. Nie przypadkiem dotyczyło to krajów i narodów środkowej Europy włączając w to Niemcy. „Styl zakopiański” (czyli narodowy) lansowany przez Stanisława Witkiewicza był tylko pochodną tendencji powszechnych wówczas od Szwajcarii, południowych Niemiec, przez Czechy, Słowację po Węgry. Obrony przeciw tym zagrożeniom kolonie szukały w odniesieniu do „zdrowego świata”, który widziano w naturalności i prostocie chłopskiego i mieszczańskiego życia. To odwołanie zamykało się w programie, którego istotę i wartości określały pojęcia: matka, rasa, ziemia, ojczyzna.
Program ten zdefiniowany został w najbardziej wyrazisty sposób w kolonii w Worpswede (pod Bremą), ale jego obecność widoczna była w koloniach węgierskich Nagybánya, Szolnok, Kecskemét , Hrocznowej Lhocie na Słowacji, a także podkarpackich Bronowicach. Tę znamy jako scenerię „Wesela” St. Wyspiańskiego, ale ogólnie określa się to pojęciem „chłopomanii”.
Przy tak sformułowanym programie kolonie artystyczne stawały się naturalnym przeciwnikiem narastającego w sztuce dążenia do zupełnie nowych rozwiązań artystycznych – czyli awangardy. Po 1918 roku awangarda niezależnie od jej przejawów, zwyciężyła. Większość kolonii artystycznych zniknęła z mapy Europy. Dzisiaj awangardy już nie ma, pora więc przypomnieć o koloniach artystycznych.
Pamięć o koloniach artystycznych, jako współnym europejskim dziedzictwie kulturowym, jest dziś przywracana. Wyrazem tego jest powstanie w 1996 r. Europejskiej Federacji Kolonii Artystycznych euroArt z siedzibą w Brukseli, działającej pod auspicjami Unii Europejskiej. Federacja posiada 72 członków w 43 miejscowościach w 13 krajach Europy. Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym od 2000 roku aktywnie obserwuje jej działalność, włączając się we wspólne działania, w tym organizując w w Kazimierzu w roku 2014 Europejski Festiwal Kolonii Artystycznych. W dniu 12 kwietnia 2018 r. Gmina Kazimierz Dolny przystąpiła do euroArt, jako pierwszy i jak dotąd jedyny z Polski, członek federacji, zapraszając jednocześnie Muzeum Nadwiślańskie jako członka stowarzyszonego.
KAZIMIERZ NAD WISŁĄ – KOLONIA ARTYSTYCZNA
Wiele było powodów, dla których Kazimierz przyciągał artystów. Nie była to tylko szczodrość natury, która niewielką przestrzeń miasteczka obdarzyła wzgórzami, wodą Wisły i niebem bliższym stronom śródziemnomorskim. Tą przestrzeń równie bogato wyposażyła historia – jej koleje poprzez świetność do ruiny pozostawiły świadectwa sztuki w postaci wielu zabytków architektury, których usytuowanie w krajobrazie tworzyło naturalny motyw do malowania. Dostrzegł to już w 1792 roku Zygmunt Vogel, nadworny rysownik króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Kazimierz został zobaczony przez artystów, najpierw jako ilustracja romantycznej refleksji o minionej wspaniałości zamkniętej w konturach ruin, później jako szczególny splot koloru, powietrza i ducha miejsca szczególnie sprzyjającego sztuce. Vogel otworzył drogę do Kazimierza – za nim podążyli inni. Już w I połowie XIX wieku bywali tu i malowali: Józef Richter, związany z dworem Czartoryskich. W Puławach, Jan Feliks Piwarski, też rodem z podpuławskich Włostowic, profesor warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, jeszcze później jego ulubiony uczeń Wojciech Gerson. Za nim przyjeżdżali do Kazimierza jego wychowankowie: Józef Brandt, Aleksander Gierymski, Józef Pankiewicz.
To właśnie on, po powrocie z Paryża w 1892 roku mając jeszcze pod powiekami wystawę obrazów Claude’a Moneta, namalował w Kazimierzu cykl obrazów, które stały się początkiem polskiego impresjonizmu. Choć krytyka, po ich wystawieniu w warszawskiej „Zachęcie” przyjęła je z wyjątkową niechęcią, równą tylko brakowi zrozumienia dla tego rodzaju malarstwa, Kazimierz pojawił się jako wyjątkowe miejsce dla malarstwa plenerowego. Kolonią artystyczną jeszcze nie był, ale coraz więcej, a zwłaszcza coraz częstsze przyjazdy malarzy zwiastowały, że tak się wcześniej czy później stać musi. Zwłaszcza, że zaczął spełniać warunki, które w niemałym (choć często bagatelizowanym) stopniu do tego się przyczyniały. A było to m.in. powstanie drogi kolejowej Warszawa – Kowel przez Puławy w 1877 roku, a także wybudowanie przez Edwarda Berensa trzy lata później „Hotelu Polskiego” – pierwszej z prawdziwego zdarzenia restauracji w Kazimierzu, połączonej z hotelem. Tu można wspomnieć jaki udział w formowaniu się kolonii miały takie właśnie przedsięwzięcia – poczynając od Auberge Ganne w Barbizon, przez Hotel Julia w Pont-Aven do hotelu prowadzonego przez H. Boldego w Nidzie.
Szybko też na Kazimierz zwróciły się oczy profesorów powołanej w 1904 roku Szkoły Sztuk Pięknych w Warszawie. Przełom nastąpił w 1909 roku, gdy Władysław Ślewiński przywiózł tu na plener swoich uczniów. Miał za sobą doświadczenia wyniesione z kolonii w Pont–Aven, gdzie bywał u boku swojego mistrza i przyjaciela Paula Gauguina. Doświadczenia te przeniósł na grunt kazimierski, to tu znalazł miejsca w których ujrzał wszystko, czego w sztuce chciał uczyć. Wtedy to po raz pierwszy w Kazimierzu pojawił się mocny akcent w pejzażu miasteczka, wyróżniający to miejsce do dziś – młodzi malarze przy sztalugach rozstawionych pośród codziennego gwaru uliczek. A jakie wrażenie wywarł Kazimierz na uczestnikach tego pleneru? Wystarczy przytoczyć słowa jednego z nich Zygmunta Kamińskiego: „moja wrażliwość od razu była poruszona wdziękiem, odrębnością i urokiem miasta, jego otoczenia, pięknością jego zabytków architektonicznych, a zwłaszcza uderzony byłem z miejsca jakimś trudnym do bliższego zidentyfikowania lirycznym, pełnym nieuchwytnej poezji archaizmem całości”.
Zręby kolonii już były, ale w pełnym kształcie kolonia kazimierska rozkwitła po 1923 roku. Wtedy to Tadeusz Pruszkowski, profesor Szkoły Sztuk Pięknych w Warszawie przywiózł tu na plener swoich uczniów. Czynił tak z kolejnymi ich rocznikami aż do 1939 r. Za „pruszkowiakami” przybywali inni malarze niemal ze wszystkich stron Polski, najliczniej z Warszawy, ale też z Lublina, Łodzi, Lwowa, rzadziej z Krakowa i Wilna. Także dlatego kolonia kazimierska nie miała jakiegoś określonego programu ideowego. Jedynie w kręgu T. Pruszkowskiego i jego niektórych uczniów, a także Władysława Skoczylasa można odnaleźć zalążki tworzenia stylu narodowego, o sztuce bliskiej społeczeństwu, pozostawały jednak bardziej w sferze założeń niż realizacji. Programem kolonii w Kazimierzu był sam Kazimierz.
Malarze opanowali miasteczko, a że za nimi ciągnęli turyści ludność miejscowa darzyła ich sympatią. Tym bardziej, że Pruszkowski podejmował starania na rzecz wydźwignięcia Kazimierza z nędzy i ruin. W 1925 r. był współzałożycielem Towarzystwa Przyjaciół Kazimierza, do którego przyciągał ludzi z ówczesnej elity mogących wpłynąć na rozwój miasteczka. W latach 1932, 1934, 1935 Sekcja Plastyczna Towarzystwa urządzała w salach Kamienicy Celejowskiej wystawy prac swoich członków. Za malarzami przyjeżdżali pisarze, m.in. Lucjan Rudnicki, Adam Ważyk, Anatol Stern, Ewa Szelburg – Zarębina, poeci, filmowcy – Kazimierz stawał się dla nich ziemia obiecaną. Bodaj najbardziej spośród pisarzy związana z Kazimierzem Maria Kuncewiczowa (w 1936 roku wybudowała tu sobie dom) pisała: „W Kazimierzu życie wydawało się teatrem, a świat dekoracją”. Bo też nie tylko się malowało, artyści urządzali bale w ruinach zamku, którym towarzyszyło wiele atrakcji. Szczególną cechą kolonii kazimierskiej była bardzo liczna obecność artystów żydowskich. Dla nich Kazimierz stał się wyobrażeniem niemal wzorcowego „sztetł” – małego miasteczka, prawdziwej ojczyzny polskich Żydów.
Nie tylko więc je malowano, to tu powstało wiele filmów z dialogami w jidysz z najsławniejszym z nich „Dybukiem” w reżyserii Michała Waszyńskiego.
Miał też Kazimierz jeszcze jedną właściwość, która zwłaszcza w czasach (lata 30-te) narastającego antysemityzmu, pozwalała artystom oddychać szeroko i czuć się swobodnie – tu najważniejsza była sztuka, a to zacierało różnice narodowościowe. II wojna światowa zniszczyła żydowski Kazimierz bezpowrotnie. Ale nie przerwała istnienia kolonii. Nawet w latach okupacji bywali tu malarze jak choćby Teresa Roszkowska, Wacław Wąsowicz, Eugeniusz Arct. Po wojnie Kazimierz, choć bardzo zniszczony, odbudowywał się szybko, równie szybko odżyła tu kolonia artystyczna. Szczególnie w latach dominacji realizmu socjalistycznego (1949–1956) miasteczko znów wypełnili malarze. Znaleźli tu rodzaj azylu, tu mogli zrzucić ciasny gorset oficjalnie panującej doktryny. Nie było więc przypadkiem, że właśnie w Kazimierzu grupa młodych warszawskich malarzy przygotowała ideowy grunt pod wielką zmianę polskiego malarstwa, której rezultaty pokazano w 1955 r. na historycznej już dziś wystawie znanej jako „Arsenał”. W tych latach kolonia kazimierska znów kwitła, znów byli nie tylko malarze ale też literaci (choćby Marian i Kazimierz Brandysowie, Tadeusz Konwicki, Marek Hłasko). Gwałtowna zmiana przyszła po 1956 roku, wyrocznią w sprawach sztuki stał się Paryż, tam też zwróciły się oczy artystów. Kazimierz nagle przestał być potrzebny. Na szczęście artyści, choć było ich znacznie mniej, wciąż tu bywali i malowali, ale trwanie kolonii zawisło na włosku. Ożywił ją Stanisław Jan Łazorek, który w 1969 roku jako pierwszy odważył się wystawić swoje obrazy na Rynku i co więcej – sprzedawać je. W owym czasie była to zupełna nowość. Wkrótce jednak za Łazorkiem poszli inni, Rynek stał się nie tylko galerią pod gołym niebem, ale też rodzajem szkoły artystycznej. Tak jest do dziś dnia mimo postępującej komercjalizacji wystawianego tam malarstwa. Powstało jednak kilkanaście galerii które prezentują twórczość kazimierskich artystów. Nie zapomniano o tradycjach dawnego Kazimierza. W 2000 roku powstała Kazimierska Konfraternia Sztuki skupiająca kilkudziesięciu malarzy. Także dzięki niej kolonia artystyczna w Kazimierzu wciąż trwa i jest to bodaj jedyna kolonia, która zachowała nieprzerwaną ciągłość pośród wszystkich innych kolonii europejskich.
mnkd.pl