Wystawa Anny Andrzejewskiej po raz kolejny pokazuje, że medium fotograficzne może być narzędziem, które świadomy artysta używa z precyzją i w określonym celu. Tym razem jest nim zdiagnozowanie traum i opatrzenie ran. Nieuniknione przy tym cierpienie łączy się z nadzieją na poprawę sytuacji. Lub chociażby jej przetrwanie.
Zestaw prac został skomponowany specjalnie z przeznaczeniem dla Galerii Pustej w Katowice Miasto Ogrodów i składa się z trzech zasadniczych członów: cyklu „The Family” spełniającego funkcję łącznika z dotychczas prezentowaną twórczością artystki oraz pokazywanymi po raz pierwszy: cyklem „Chcę ci opowiedzieć” i „Skąd się biorą dzieci złe”, który dał tytuł całej wystawie. Wszystkie cykle operują innymi środkami wyrazu i w pierwszej chwili wydaje się, że również opowiadają o czymś innym. Jednak przy bliższym wniknięciu w przekaz artystki okazują się głosami o różnej intonacji, snującymi tę samą opowieść. We wszystkich Andrzejewska zawiera cechy charakterystyczne dla swojej twórczości: terapeutyczną i autoterapeutyczną rolę sztuki, ideę partycypacji we wspomnieniach, dynamikę relacyjną pomiędzy artystką a uczestnikiem projektu, wreszcie – posługiwanie się fotografią jako modalnym narzędziem, którego środki ekspresji za każdym razem dostosowane są do niesionego przekazu.
Prologiem wystawy jest zdjęcie wielkoformatowe pt. „Zdarzyć się mogło. Zdarzyć się musiało”. Postać dorosłej kobiety leżącej w piaskownicy w delikatny sposób przypomina odbiorcy, że każdy z nas jest tym samym dzieckiem, które kiedyś bawiło się foremkami. Co prawda nasze ciała dorosły, a serca okryły się pancerzem, ale to małe dziecko żyje w każdym z nas – często smutne, przestraszone, za mało ukochane. Ułożenie modelki, a także biała linia na jej ciele kierują naszą uwagę w głąb obrazu fotograficznego, w kierunku niewidocznego horyzontu. To metafora dorastania, mierzenia się z przeszłością, nierzadko bolesną, i podążania w przyszłość.
Cykl „The Family” powstał w szczególnym momencie życia Anny Andrzejewskiej. Jako dojrzała kobieta zdała sobie sprawę, jak bardzo rozstanie jej rodziców (gdy była jeszcze małym dzieckiem) wpłynęło na jej relację z częścią rodziny. Postanowiła odnowić zerwane więzi. Potrzebowała zakorzenienia. Poszukiwała wspólnoty opartej na biologicznym i społecznym pokrewieństwie. Próbowała w twarzach swoich krewnych odszukać ciepłe uczucia względem siebie. Zdawała sobie przy tym sprawę, że nakłada na nie własne wspomnienia, oczekiwania i emocje. Liczyła się z odrzuceniem. Ten splot niełatwych emocji dał impuls do podjęcia w sztuce tematu relacji w grupie rodzinnej. A zarazem tworzenie tych prac stało się okazją do odnowienia zarzuconych kontaktów. Artystka i modele weszli ze sobą w interakcję na zupełnie nowej płaszczyźnie – wspólnego tworzenia zdjęcia. Wszystkie prace powstały techniką tradycyjną. Andrzejewska nakładała na twarze portretowanych osób mokrą tkaninę z nadrukowanym wizerunkiem własnej twarzy. Powstałe w ten sposób zdjęcia negują tradycyjną rolę portretu, który miałby oddawać podobieństwo wizerunkowe modela. Z drugiej strony - pogłębiają go, ukazując relacje pomiędzy fotografującym a modelem. Andrzejewska stawia przy tym pytanie, czym w ogóle jest wizerunek. Czy ramiona, szyja, kształt głowy nie stanowią już wizerunku? Czy kompulsywne utożsamianie człowieka z jego twarzą nie umniejsza osoby, sprowadzając ją jedynie do materialnej dosłowności? Artystka pozostawia odbiorcy ogromne pole do rozważań na temat ludzkiej tożsamości.
Efekt wizualny jest bardzo mocny, potęgujący przekaz treściowy. Oniryczność przejawia się w zgaszonych barwach, rozmytych konturach, a nade wszystko w formach dalekich od materialnej rzeczywistości. Nakładanie tkaniny spowodowało deformację zarówno twarzy artystki, jak i portretowanego. Są one jednocześnie żywe i martwe – jak zdjęcia w albumie, jak ludzkie wspomnienia. Zaproponowana przez artystkę estetyka nie jest klasyczna, ale przecież nie musi taką być. Jest za to pełna uczuć: tęsknoty, strachu przed odrzuceniem, nadziei na akceptację.
Dla odbiorcy nie wyjaśnioną pozostaje kwestia, czy wspólna praca nad projektem zbliżyła artystkę z członkami jej rodziny. Czy był to chwilowy przebłysk, czy też długotrwały efekt? Każdy odbiorca zdecyduje według własnych odczuć i doświadczeń. Ja skłonna jestem zgodzić się z tezą J.R.R. Tolkiena, że jakikolwiek powrót jest niemożliwy, ponieważ my jesteśmy już kimś innym i także zmienili się ludzie, do których chcemy wrócić. W zamian współcześni terapeuci przekonują, że możliwy jest szczery wgląd w przeszłość, rozliczenie się z nią i pogodzenie z takim a nie innym stanem rzeczy. To proces terapeutyczny uzdrawiający wewnętrznie. W tym wypadku artystka przeprowadziła go dla siebie poprzez pracę artystyczną. Na wystawie dzieli się swoim doświadczeniem z odbiorcą. Może on oswoić się z tematem, obejrzeć go innymi oczami, zdecydować, czy wejrzeć w siebie, aby przejść podobną drogę.
Tytuł cyklu „Chcę Ci opowiedzieć” nawiązuje do bardzo pierwotnej funkcji słów. Prawdopodobnie od początku mowy ludzie chcieli skomunikować się z innymi członkami grupy nie tylko na temat aktualnej sytuacji, lecz także o tym, co już się wydarzyło, a co było dla mówiącego tak ważne, że chciał się tym podzielić z innymi. Te pierwotne opowieści były sposobem na upamiętnienie, gromadzenie wiedzy, przekazywanie jej, ale przede wszystkim budowanie wspólnoty opartej na współudziale w doświadczeniu. W trakcie rytuału opowiadania dochodziło do wymiany emocji pomiędzy opowiadającym, a słuchaczami; do przyjęcia opowieści jako własnej. Budowano wspólną tożsamość grupy.
Andrzejewska tworzyła cykl w kilku etapach. Początkiem, kluczowym dla całej pracy, była rozmowa. W jej trakcie zawiązywała się nić porozumienia między osobami, które wzięły udział w projekcie: artystką i modelkami. Obie strony musiały wniknąć we własne wnętrze i odpowiedzieć sobie na ważne pytania. Po wykonaniu portretów Andrzejewska przekazywała dwie odbitki każdej z modelek, a ta uzupełniała je opowieścią i dekoracją plastyczną. Prace wracały do artystki, która decydowała o sposobie wyeksponowania. Co bardzo ważne, Andrzejewska nie stosowała ograniczeń, zawężających pole ekspresji uczestniczek. Kreśląc na początku założenia projektu, ustanowiła ramę, wypełnianą później przez pracę swoją i modelek. Wykazała całkowitą otwartość na inwencję twórczą drugiej osoby. Co więcej, oddawała w jej ręce owoc własnej pracy tak, jak ona oddawała jej swój wizerunek. Podstawą była relacja oparta na zaufaniu i szacunku.
Widać to wyraźnie również w stworzonych przez Andrzejewską portretach. Modelki są naturalne, rozluźnione, nie starają się przybrać jakichkolwiek póz. Artystka bezbłędnie wykorzystała naturalne oświetlenie postaci. Z wyczuciem dawkuje rozmycia i kontrasty światłocieniowe. Bezbłędnie wybiera ciekawe ułożenia ciała i głowy każdej z modelek. Dzięki swemu doświadczeniu stworzyła portrety oryginalne, o wyraźnym rysie osobowości fotografki, a jednocześnie zgodne z charakterem modelki. Od dawna uważam, że Andrzejewska ma niezwykły dar portretowania: potrafi nie tylko stworzyć fotografię piękną estetycznie, ale również uchwycić duszę fotografowanego modela. Tak było również i tym razem.
Z kolei modelki, którym artystka oddała głos, miały okazję uczestniczyć w roli artystki. Decyzja co do wyboru tematu opowieści już jest kreacją, tym bardziej sposób prowadzenia narracji i odręczny zapis na odbitce. Napisane słowa stają się także swego rodzaju dekoracją, co nawiązuje do sztuki ludów starożytnych, ale również ruchu Arts & Crafts i współczesnej kaligrafii. Ozdabianie drugiej odbitki wszelkimi dostępnymi technikami pozwoliło na swobodę i oddech, równoważący trudne emocjonalnie wyznania. Samo wykonywanie zdjęć, odbitek, przekazywanie ich, opisywanie i ozdabianie, a na końcu oprawianie wymagało dużego zaangażowania dotyku, pracy dłoni. Znana psycholożka Natalia de Barbaro pisze: „To, co przepuszczone przez ręce, jest pozbawione mechaniczności; […] kiedy w jakimś sensie niezgrabnością moich palców, brakiem wprawy, pomyłkami, stawiam opór tam, gdzie fabryczna maszyna po prostu jechałaby bez wahania, tam powstaje to, co moje”[1]. Ta osobista relacja z powstającym dziełem przypomina strukturę tkaniny z przeplatającymi się nitkami warstwy wizualnej i znaczeniowej. Do tego dochodzi przeplatanie się pracy artystki i modelki. Tworzy się wspólnota, scalona procesem twórczym.
Przy tworzeniu tego projektu Andrzejewska zdecydowała się na zastosowanie praktyki artystycznej, polegającej na współtworzeniu dzieła przez artystkę i drugą osobę, niekiedy nie mającą nic wspólnego ze światem sztuki. W ten sposób pogłębiła tezę, którą sformułowała w swojej pracy doktorskiej o wkładzie modela w powstające dzieło sztuki fotograficznej. O ile w portrecie model dodaje fotografii część swojej tożsamości poprzez warstwę wizualną, o tyle tym razem przekazał również fragment swojego życia. Zaproszone osoby miały opisać trudny, a zarazem kluczowy moment swojego życia, a także to, jak sobie poradziły w tej sytuacji. Efektem są głęboko prawdziwe, mądre opowieści na temat kryzysu, przewartościowania poglądów lub postaw, przetrwania i przekucia bólu w siłę.
Ostatnim etapem pracy nad cyklem będzie zaproszenie do tej wspólnoty odbiorcy: pokazanie mu dzieła, podzielenie się z nim swoją opowieścią, zaproszenie, aby wniknął w siebie i dostrzegł, co sam chciałby napisać. Tym razem również wykorzystany zostanie pierwotny archetypiczny mechanizm funkcjonowania opowieści. Odbiorca będzie miał okazję odnaleźć siebie w opowieściach innych lub odwrotnie – zachwycić się różnorodnością ludzkiego doświadczenia. Celem projektu nie jest jałowe moralizowanie, lecz chęć dzielenia się pozytywnym doświadczeniem, wspieranie, a przede wszystkim generowanie u odbiorcy autorefleksji. Przekonanie go, całkowicie zgodnie ze współczesną psychologią, że kryzys może być okazją do wzrostu.
„Skąd się biorą dzieci złe” jest tytułem, który budzi emocje – przede wszystkim sprzeciw. Dziś nikt publicznie nie pozwoliłby sobie na takie określenie dzieci! Nie jest to jednak prowokacja, lecz, niestety, cytat. W moim pokoleniu (lata 70.) w dzieciństwie słyszeliśmy, że ktoś, kto przekracza takie lub inne zakazy jest niegrzeczny lub niedobry; starsze pokolenia słyszały, że jest zły. Działał silny społeczny nacisk, aby dzieciom wpajać normy na zasadzie: przestrzegasz – jesteś dobry, nie przestrzegasz – jesteś zły. Efektem był bez wątpienia większy spokój na lekcjach w szkole, lecz również kolejne pokolenia dorosłych osób, które nie znały swoich potrzeb, ponieważ zostały nauczone, że nie są one ważne; które w dorosłym życiu pozwalały na przekraczanie swoich granic, bo były do tego w dzieciństwie zmuszane; które z kolei swoje dzieci raniły słowami i przymuszaniem do przestrzegania norm, bez refleksji, czy normy te są mądre i dla dziecka korzystne.
Na etapie koncepcyjnym, kluczowym dla własnej twórczości, Andrzejewska dzieliła się ze znajomymi wspomnieniami z dzieciństwa. Mimo, że nie doświadczała przemocy fizycznej, bardzo mocny ślad odcisnęły na jej psychice raniące słowa najbliższych jej osób. Już jako dorosła kobieta zrozumiała, że także pewne ich zachowania były przeciwieństwem miłości i skutkowały u niej poczuciem nieważności i osamotnienia. Ku zaskoczeniu artystki rozmówcy mieli bardzo podobne wspomnienia. Andrzejewska zrozumiała, że jest to doświadczenie wielu pokoleń. Postanowiła opowiedzieć o tym poprzez sztukę, aby przejść własną autoterapię. Jak również, poprzez zdiagnozowanie problemu, by uchronić kolejne pokolenie od przekazywania traumy.
Artystka zgromadziła dużą pulę zdjęć z dzieciństwa, oddanych jej przez przyjaciół i znajomych. Wybrała te, z którymi chciała się utożsamić, i umieściła na nich swój fotograficzny wizerunek w miejsce głównego bohatera. Jej dziecięca buzia znalazła się wśród osób i miejsc, których sama nigdy nie miała okazji oglądać. Przełamała tym samym zasadę, którą Roland Barthes uważał za kwintesencję fotografii: jej dokumentacyjny charakter. W zamian Andrzejewska zdecydowała się na współuczestnictwo we wspomnieniach, a tym samym w przeżywaniu doświadczeń innych osób. Wydała swoją dziecięcą obecność na niekontrolowany wir zdarzeń z życia kogoś innego. Podkreśliła w ten sposób bezradność dziecka wobec świata, ale również dorosłą decyzję, aby ją przełamać. Wejście w cudzą rolę i spojrzenie na tamtą sytuację własnymi oczami pokazuje rozterki i niejasne granice pomiędzy decydowaniem o sobie, a przyjęciem tego, czego nie wybraliśmy, lecz „tak się zdarzyło”, „tak chciał los”. To ważna część refleksji o własnym dzieciństwie. Jak potoczyłoby się moje życie, gdybym urodził się w innej rodzinie, jako ktoś inny?
W cyklu „Skąd się biorą dzieci złe” Andrzejewska po raz kolejny manifestuje ważność każdego człowieka z jego skomplikowanym splotem uwarunkowań, decyzji i historii. Równocześnie szuka punktów zbieżnych, reżimu wychowania, które zaburzyło naturalne cechy charakteru. Upomina się o niewinność, czyli naturalność dziecka, które powinno mieć prawo do egoizmu, własnego zdania, sprzeciwu wobec woli opiekunów. Wydawanie dziecku nakazów powinna zastąpić rozmowa poparta rzeczowymi argumentami. Słowa oceniające powinna zastąpić afirmacja. Prze tyle pokoleń było inaczej. Tragizm krytykowania dziecka, pozbawianie go granic, opresja sztywnych poglądów wychowawczych pozostały doświadczeniem kolejnych pokoleń. Jeżeli ktoś uważa, że to przesada, proszę sobie wyobrazić, że słowa, które wypowiada się do dzieci i jest na to przyzwolenie, zostałyby wypowiedziane do dorosłego. Taki pomysł wykorzystał Marek Koterski w swoim filmie z 2018 roku pt. „7 uczuć”. Dzieci są grane przez dorosłych aktorów i aktorki. Słyszymy, jak w ich kierunku padają wykrzykiwane zdania w rodzaju: „Nie marudź!”, „Mów normalnie, bo się zabiję zaraz!”, „Tumanie jeden!”. Reakcją widowni był szok, ponieważ wiemy już, że do dorosłej osoby nie wolno się tak zwracać. Tymczasem nadal słyszą to dzieci…
W swoich pracach Andrzejewska przenosi się w czasie, aby zobaczyć złe dzieciństwo osób już teraz dorosłych lub nawet takich, które zdążyły przeżyć swoje życie do końca. I aby ująć się za nimi oraz za samą sobą. Skąd wiemy, że te uśmiechnięte dzieci ze zdjęć nie były szczęśliwe? Ponieważ pamiętają lub pamiętali, jak raniące słowa mówili ich opiekunowie; ponieważ pamiętają, jak raniące słowa mówili później swoim dzieciom. Trauma przenosiła się na kolejne pokolenia. A do zdjęć z dzieciństwa kazano nam wszystkim pozować („Uśmiechnij się!”).
Obecnie nie chcemy już pozować do pozornie szczęśliwych zdjęć. Andrzejewska diagnozuje swój ból, w którym odnajdzie się również niejeden odbiorca jej sztuki. Maleńka twarzyczka dziecka doszyta do archiwalnych zdjęć jest aktem odwagi i manifestacją wspólnoty ze wszystkimi dziećmi, którym nie dano prawa głosu (bo „Dzieci i ryby głosu nie mają”). Jej obcość na zdjęciu, podkreślona przeszyciem kolorową nitką, symbolizuje obcość każdego dziecka, które przychodzi na świat – nie swój, nie zawsze też oswojony przez opiekunów. Lecz również autoterapeutyczną próbę odnalezienia własnego miejsca, zakorzenienia się.
Wizja dzieciństwa, która wyłania się z cyklu prac Andrzejewskiej, jest obarczona smutkiem i niepokojem. Ich odbiciem są prace o pięknej, lecz niejednoznacznej estetyce. Metoda, polegająca na wykorzystaniu zdjęć archiwalnych, zarówno swoich, jak i otrzymanych, była starannie przemyślana i przeprowadzona. Rozmycie niektórych twarzy wyprowadza nas ze strefy komfortu oglądania rodzinnego albumu, zdumiewa i intryguje. Gest artystyczny, polegający na zamianie twarzy i zamierzone niedoskonałości dopasowania spowodowały oczekiwane przez Andrzejewską zgrzyty w warstwie wizualnej i treściowej. Zaburzenia banalnej codzienności wywołują w oglądającym niepokój, ponieważ dysonans dotyczy nie tylko tego, co widzimy, lecz także tego, co przeczuwamy. Mroczna otoczka wokół wspomnień poddaje w wątpliwość obecne szczęście.
A mimo to cykl „Skąd się biorą dzieci złe”, jak i cała wystawa twórczości Anny Andrzejewskiej w Galerii Pustej opowiada o sile psychiki i o sile sztuki. Złożoność ludzkiej doświadczeń, traum i wychodzenia z ich wpływu artystka oddaje za pomocą różnorodnych mediów, wychodzących poza definicję fotografii kreacyjnej. Mimo to, właśnie w ten sposób najlepiej oddaje potencjał kreacji tkwiący w samej fotografii, a zarazem w przełamywaniu granic jej gatunku. Na styku praktyk artystycznych i użytych form, na styku założeń ideowych i czystej materii zdjęcia, rodzi się przestrzeń spotkania, autoterapii oraz potencjalnego rozwoju.
ANNA ANDRZEJEWSKA / Specjalizuje się w fotografii, video art, instalacji, performance. W 2018 roku uzyskała stopień doktora sztuki w zakresie sztuk plastycznych w dyscyplinie artystycznej: sztuki plastyczne w Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Od 2019 roku jest zatrudniona w Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi na stanowisku adiunkta. Uczy fotografii i historii fotografii głównie w języku angielskim. W centrum jej zainteresowań znajduje się człowiek ze swoimi pytaniami o tożsamość, życie, przemijanie i śmierć. W trakcie studiów doktorskich zaczęła badać wykorzystanie fotografii, instalacji, performance jak i wideo jako terapeutycznego oddziaływania na pozującego i odbiorcę. Uważa, że sztuka ma również znaczenie terapeutyczne dla artysty, głównie w obszarze egzystencjalnej sprawczości twórczej. Prowadziła autoterapię w cyklu fotografii The Family (2018). Jest to zapis kreatywnych zdjęć portretowych członków jej rodziny. Dzieła Andrzejewskiej były wystawiane min w: Galerii Extravagance w Sosnowcu, Galerii ZPAF w Warszawie, Galerii PH21 w Budapeszcie oraz w listopadzie 2021 na Międzynarodowym Festiwalu Fotografii OFF Bratislava na Słowacji, International Photo-Schweiz, Szwajcaria 2023, Rotterdam Photo, Holandia 2023, GALERIA VRBA BOŚNIA-HERZEGOVINA, Festival Nowej Sztuki LAbiRynt 2024, Frankfurt nad Odrą, Polska/Niemcy, Bastille Design Center Paryż, Francja 2024.
[1] Natalia de Barbaro, Przędza. W poszukiwaniu wewnętrznej wolności, Warszawa 2023, ISBN 978-83-268-4142-2, s. 16.
Małgorzata Malinowska-Klimek / Przestrzeń